Już w sobotę wyjeżdżam na rodzinny wyjazd świąteczny. Co
roku staram się na taką okazję zabrać kilka ciekawych gier planszowych, przy
czym ciekawych nie oznacza tu mózgożernych, długich, z milionem elementów. Gry
ciekawe dla geeków to nie to samo co sympatyczne, mało wymagające gry do
pogrania z rodziną. Zacząć należy od tego, że moja rodzina - w przeciwieństwie
do mnie - nie jest fanatycznie nastawiona do gier planszowych. Rozgrywka może
być dla nich dodatkiem do świątecznego wieczoru i to dosłownie świątecznego. Na
co dzień rodzinnie nie gramy w ogóle, albo prawie w ogóle.
Stąd gry, które zabieram na wyjazd muszą
spełniać pewne określone cechy: rozgrywka musi być łatwa, niezobowiązująca;
krótka (i przyjemna ;)), nieco losowa. Ponadto gry te nie
powinny zabierać zbyć dużo miejsca. W tym roku postanowiłem je zmieścić w
pudełku od polskiego wydania gry Polowanie na Robale (które jest nieco większe
od tego od gry Pędzące Żółwie). Stąd wybór padł właśnie na Polowanie na Robale
jako pierwszą grę, którą zabiorę na wyjazd. Druga z gier to List Miłosny.
Zajmuje bardzo mało miejsca, zagra się w niego przy kolacji. Tytuł idealny na
tego rodzaju wyjazdy. Kolejna gra świetna na taką okazję to Hanabi (nie na
darmo zdobyła SDJ 2013). Siostra je uwielbia, ja także. Do wspólnego grania
zabieram także Qwixx. W naszej rodzinie niegdyś dużo grało się w kości. Qwixx
to modyfikacja tej klasycznej gry. Powinien się sprawdzić. A gdyby chętnych do
grania zabrakło zawsze na wyjazdy zabieram apteczkę ratunkową w postaci gier
solo. Tym razem będzie to genialny Onirim, jego następca Urbion oraz Old Town
Solo od G3. Grania na święta na pewno nie zabraknie. Wymieniona lista gier nie
zajmuje dużo miejsca, za to niesie za sobą tony grywalności.
Bękę mam z ludzi, którzy wywalają innych ludzi ze znajomych
z fejsunia za to, że ci biorą udział w rozmaitych konkursach organizowanych
przez przeróżne firmy i fanpejdże. Zaprawdę powiadam, bekę mam okrutną. Ludzie
ci prawdopodobnie są ultra bogaczami, albo wstydzą się brać udział w tego typu
"akcjach". Nie raz, nie dwa słyszałem także teksty w stylu "ale
dureń z ciebie, przecież oni to robią tylko dla reklamy i tak nic nie wygrasz".
Tak się składa jednak, że takiego wała. Kilka miesięcy temu wygrałem fajną smyczkę
od Aloha. Używam jej do dziś - jest naprawdę kozacka. W mikołajki wygrałem
gustowną czapkę zimową od Elade. Przyda się w sam raz na snowboardowy wyjazd do
Włoch. Poza fejsuniem także ostatnio wygrałem dwa razy z rzędu gry planszowe na
nockach growych organizowanych przez Grajfer. Nie wstydźmy się wygrywać - oto
myśl przewodnia tego wpisu.
Idziemy sobie ostatnio z Miłkiem na ośce i pierdolimy od
rzeczy. Ostatnio w dużej mierze spędzam czas na robieniu niczego, albo robieniu
czegoś, tyle że nic nie znaczącego. A to poczytam sobie książkę, a to zagram w
grę (nie, nie Tomb Raider), a to obejrzę kolejny odcinek Walking Dead. Nie
pracuję, nie uczę się. Niemal nic nie robię. Coś tam powoli sobie rozkminiam, z
naciskiem na "powoli". Wracając jednak do tego spaceru na Jakubskim.
Idziemy przy skrzyżowaniu Konopackich i Gołębiej, a tam samochód. Samochodów
tam wiele, co dziwić nie może - Polska druga Irlandia przecież. Na klapie
bagażnikowej owego samochodu wlepka. Taka oto:
Skojarzyła nam się jednoznacznie. W końcu Guma na Banicji.
Pozdro Guma napijemy się niebawem i nagramy coś wierzę. Oby szybciej niż
później. Fajno jakby na Sylwestra się udało...
Mówi
się niby: "nie chwal dnia przed zachodem słońca". Nie ciesz się za
szybko, niejako przed czasem dla śmiania i zadowolenia odpowiednim. Wyczekuj
chwili, kiedy będziesz pewien, że absolutnie nic nie może ci spierdolić
ostatecznego triumfu. Wbrew zasadzie, o której mowa powyżej rok 2013 już teraz jest
dla mnie w jakiś sposób magiczny, choć niepozbawiony rozmaitych obaw
(bezdomność czy może cudem wygrywanie życia ;)). Dlaczego magiczny? Ano choćby
dlatego, że poszedłem w końcu na prawo jazdy (i zdałem je za pierwszym, ha!),
dlatego, że obroniłem swoją idącą jak krew z nosa magisterkę (i to na db+).
Także dlatego, że wakacje pomimo sporego natężenia pracy były bardzo udane.
Były przy tym chyba najbardziej jeziorne jak tylko się da, a wyjazdom sprzyjała
znakomita aura. Nie zliczę ile razy jeździliśmy z Wałczem i Gumą do Osieka.
Finalnie udało się także zaliczyć Przyjezierze, ale dopiero w mrocznym jak sam
skurwysyn wrześniu. Z do dupy pogodą, ale jak zawsze fajną ekipą i wielką mocą
do dalszego funkcjonowania. Już za 2,5 tygodnia mam szansę spełnić swoje
największe marzenie. Modlę się o to by się udało odwiedzić Targi Spiel w Essen.
Choć nie będę tam jechał na szał zakupowy i granie non stop przez 4 dni, a raczej
w celu rozeznania się w terenie (cały czas myślę o otworzeniu wydawnictwa z
grami), to i tak jestem bardzo podekscytowany. Być w Mekce geek'ów - to nie
może się udać... Oby jednak się udało. Oby rok 2013 był jeszcze bardziej
magiczny i... przełomowy. Trzymajcie kciuki.
Przejechałem się dziś ponownie rowerem. I dobiło mnie
strasznie. Ciul, że ładna pogoda, słonko przygrzewa i ogólnie "toć są
wakacje". Problem w tym, że ja wakacji jako takich nie miałem, ale i to
idzie przeboleć zważywszy na to, że nie mam już pięciu latek. Problem jest inny
i o wiele większy. "Zapachniało powiewem jesieni" cytując jedną z
moich ulubionych ballad Jaskra. A to oznacza nie mniej, nie więcej, że "Te
zimy wrócą". Spadnie na nas gówniany deszcz, jezioro pokryje się prędzej
czy później lodem. A ja - miejmy nadzieję - się obronię, bo lepiej być
wykształconym bezrobotnym, niż nie wykształconym. Bo lepiej mieć srakę w domu,
niż na Ukrainie. Tak jakoś mi się skojarzyło, nieważne. Są też plusy tego
minusa. Zbliża się wrzesień i spotkania Planszowania, za którymi już trochę
tęsknię. Brakuje mi tego klimatu co piątkowych posiedzeń nad planszą. Brakuje
mi grania. Brakuje chlania (alkoholik mode on), brakuje mi rozmów z ludźmi (w
wakacje tak jakby nikogo nie było, a i co poniektórzy co od niemal zawsze byli
są teraz odlegli jak nigdy wcześniej). Mam dosyć pieprzonej magisterki. Ale już
bliżej niż dalej.
Kiedyś już robiłem coś takiego na tym blogu. Tak mi się
zdaje. Raport z wolnej chaty, aka tydzień wolności. Postaram się edytować tego
posta.
05.08.2013
Od
rana, od około 9.00 nagrywki nowego kawałka Białe rymy, czeski styl - Ostatni
wyjazd w sezonie. Przez kilka godzin nagrałem swoje dwie zwrotki, na 16.00
przyjechał Guma i nagrywał do... 22.00. Nie wiem ile podejść zaliczył, ale w
programie Cool Edit Pro 2.1 był rozpierdol jak skończyliśmy :). I tak efekt nie
był zadowalający dla Gumy i chce poprawić co nieco. Ja w przerwach czytałem na
Kindlu książkę Anioł Jessiki - Grahama Mastertona. Przyjemna lektura
szczególnie na zimę (ciul, że jak czytałem było grubo ponad 30'C), kojarzy mi
się mocno z Koraliną - Neila Gaimana. Podobny oniryczno-baśniowy klimat. Wieczorem
posłuchaliśmy trochę rapsów w tym bety naszego kawałka, popiliśmy sobie drinki,
na bifor przed dniem kolejnym, o którym wkrótce... ;)
06.08.2013
Rano
w dalszym ciągu czytałem powieść Mastertona, koniec się zbliża a psychodela
coraz większa, jeśli chcieliście poczytać o wzorach z tapety bądź postaciach
nadrukowanych na szafie, które naprawdę żyją, ale w alternatywnym, baśniowym
świecie to zdecydowanie polecam. Od południa szykowałem się na melanż i
chciałem doprowadzić Nintendo Wii do stanu używalności po dłuższym nie graniu,
okazało się jednak, że drugi kontroler się zjebał i nici z grania multi, w
związku z powyższym zacząłem szukać na allegro zamiennika. Popołudnie to duuużo
rapsów i alkoholu, za to mało grania. Ledwie zagrałem jedną partyjkę z Miłkiem
w Hanabi. Słaba to była partia..
07.08.2013
Leniwy
dzień, po melanżu. Najfajniejsze, co trzeba odnotować to wyjazd nad jezioro z
Gumą, gdzie popływaliśmy i zagraliśmy świetną partię w Abalone. Nad jeziorem
jak to nad jeziorem, sporo ludzi, sporo dzieciaków i czilałt.
08.08.2013
Ponownie
wyjazd nad jezioro, temperatura 38'C. Wiatraki nic nie dają. Patelnia. W
jeziorze woda jak w morzu czerwonym, zero zimna. Lekkie orzeźwienie było, ale
bez szału, do tego ludzi ilości ogromne. Koc przy kocu, zarąbane. Ponownie
wybraliśmy się z Gumą i ponownie pojawił się akcent planszówkowy - bardzo fajna
partyjka w Hanabi. Wróciliśmy na bazę przed 19.00 i udało się zagrać jeszcze po
raz pierwszy w zakupioną przeze mnie nowość - Ewolucja: Pochodzenie gatunków.
Po dosyć długiej partii pożegnaliśmy się, a ja ległem do łóżka zmęczony.
09.08.2013
Do południa skończyłem Mastertona - był niezły. Po
południu znów impreza, ciężkie jest życie urlopowicza. Wraz z Dagmarą i Gumą
sporo pograliśmy zarówno na Nintendo Wii (najpierw w NBA 2K11, gdzie pięknie
wygrywałem z Gumą, zaś potem w nieśmiertelne Mario Kart). Wii to świetna
konsola głównie na imprezy, choć i parę świetnych singlowych gier na niej
zaliczyłem. Grafika do najświeższych nie należy, ale jeśli to się przeboleje to
jest pięknie. W przerwach od grania w Wii udało się zagrać w karcianki: Ewolucja:
Pochodzenie gatunków (nie wiem co sądzić o tej grze, niby ma coś fajnego, ale
zasady są mega niejasne a i bugi pewne widzę) i Zombi! Ratuj się kto może!. Na
imprezie grało się w to coś bardzo fajnie, ale za prawdę powiadam, to nie jest
dobra gra...
10.08.2013
Jak
powszechnie wiadomo na kaca najlepsze są planszówki (no i cola oczywiście :D).
Tak więc z samego rana nieprzytomni usiedliśmy z Gumą do Ewolucja: Pochodzenie
Gatunków. Przegrałem dwa razy i to bardzo mocno. Albo Guma jest niepokonany a
ja chujowy, albo ta gra jest zjebana. Ja sądzę, że ta druga opcja jest
prawdziwa, ale to sami musicie ocenić. O wiele ciekawsze były dwie partie w
Kingdom Builder, które zagraliśmy później. Ta gra zdobyła nagrodę SDJ nie na
darmo - jest łatwa, ale i bardzo przyjemna. No i pięknie wygląda.
Ostatnie dni mijają mi na odwiedzaniu jezior. Zamiast pisać
magisterkę podziwiam lokalne cuda natury. Parę dni temu byliśmy w Dzikowie (na
które to jezioro dumnie wskazuję palcem na zdjęciu). W zeszłym roku odkryliśmy
je dopiero we wrześniu i zdążyliśmy się w nim wówczas wykąpać ledwie kilka
razy, w tym roku jeszcze nie było okazji, jednak byliśmy z Gumą na
rekonesansie. Był wieczór, piździło konkretnie, tak że z ledwością dawałem radę
w t-shircie. Nie przeszkodziło to jednak pewnej bardzo miłej rodzinie kąpać się
w najlepsze (a było około 19.00). To się nazywa hardcore! Wczoraj zaś
odwiedziłem pierwszy raz w życiu jezioro w Osieku, nad które pojechałem furą
wraz z Gumą i Wałczem. Pokąpaliśmy się, pograliśmy w Keltisa i kościane
Fasolki, pożartowaliśmy, pogadaliśmy o rapsach. Na chwilę zapomniałem o
pieprzonej magisterce, która nie idzie mi kompletnie.
Dla mnie do końca dobiegł przedłużony weekend. Dobiegł końca
bo niespełna godzinę temu rodzinka przekroczyła próg domu, domu od trzech dni
ich pozbawionego. W tym czasie udało się pograć nieco w planszówki, udało się
popalić i popić za wszystkie czasy, a nadal chciałoby się więcej (to już
alkoholizm?). Sporo muzyczki było też grane. Były i szlagiery rapowe, ale i
także Melua i Buble. Niby wszystko fajnie, ale jest jakiś niedosyt. Nie wiem o
co tak naprawdę chodzi, ale z wszelkich wyliczeń wynika mi, że to chyba
magisterka tak kuje. Do 20 lipca muszę złożyć całość. Będę miał miesiąc czasu,
żeby napisać ponad 60 stron. Czy to jest w ogóle realne? Jestem zmęczony.
That's swag bijacz.
P.S. Na kaca czytam sobie lekturę dla gimnazjalistów (Drugi
tom Felixa, Neta i Niki - Rafała Kosika). Relaksuje jak cholera, duże ze mnie
dziecko.
Dużo się zmienia, jak to w życiu. Pisałem 3 lata do pewnego
pisma, ale ostatnio zostałem wyrzucony, gdyż nie pisałem po Bożemu, tak jak
trzeba. Nie pisałem, że wszystko co od Boga jest fajne, odważyłem się napisać,
że coś jest nie halo. Tym sposobem już nie jestem w redakcji. Szkoda, wielka
szkoda. Cóż, nie posiadam zdolności pisania, że coś jest fajne, jak nie jest.
Czy to źle? Cholera wie. Nie ma co roztrząsać, cytując jeden z supportów
występując przed koncertem VNMa (który miałem okazję ostatnio odwiedzić) -
"chuj w to". Pozytyw z tego taki, że być może będę miał więcej czasu
na tego bloga.
Na minioną imprezę sylwestrową szedłem na lekach, mimo tego bawiłem się dobrze. Już wtedy wiedziałem, że całość skończy się "łóżkowaniem" i nie myliłem się. Dopiero od dziś zaczynam się czuć lepiej, choć kaszel męczy. Pomimo tego nowy rok daje mi masę siły do działania. Nie wiem czemu tak jest, ale chcę działać i dążyć do obranych celów. A jaskółki donoszą, że będzie się w tym roku działo...
Zapowiedzią tego jest zaproszenie do audycji Games Room poświęconej grom planszowym i karcianym, której gościem będę już w najbliższy wtorek (08.01) o godzinie 19.00. Audycja do odsłuchania będzie live na falach radia Sfera. Wspomnę nieco o swoich grach, o klubie Planszowanie, postaram się też wspólnie z redakcją podsumować miniony rok pod względem planszówkowym.
Skoro będę mówił o swoich grach to nie po to by przypominać o moich projektach z zamierzchłych czasów, a po to by napomknąć o mojej nowince, grze Pażymedózy!, z którą wiążę nadzieje wydawnicze. Takie też jest moje główne postanowienie noworoczne - wyjść z podziemia (jak VNM :D) i powrócić na rynek wydawniczy. No i przy okazji magisterkę napisać, bo czas już najwyższy.